Chleb
Włodzimierz Melzacki
Nie orałeś, nie siałeś, nie drżałeś, czy wschodzi,
Czy je słońce pali, czy deszcz nie zaszkodzi.
Czy wiatr zboża wątłego do reszty nie ugnie.
Nie troskałeś się o nie. Nie patrzyłeś dumnie,
Jak na dłoni spękanej mieniło się złotem.
Nie żąłeś, nie wiązałeś tuż przed burzą w snopy.
Nie dziwiłeś się bieli płynącej spod żaren.
Że z takiej czarnej ziemi bierze się i z wiary.
Nie wiedziałeś, dlaczego w dożynkowej gali
Przed bochnem powszedniego nisko się kłaniali…
Ty kupiłeś go w sklepie. Pachnący i ciepły.
Niech ci przebaczy czerstwy, rzucony na śmietnik.
Nie orałeś, nie siałeś, nie drżałeś, czy wschodzi,
Czy je słońce pali, czy deszcz nie zaszkodzi.
Czy wiatr zboża wątłego do reszty nie ugnie.
Nie troskałeś się o nie. Nie patrzyłeś dumnie,
Jak na dłoni spękanej mieniło się złotem.
Nie żąłeś, nie wiązałeś tuż przed burzą w snopy.
Nie dziwiłeś się bieli płynącej spod żaren.
Że z takiej czarnej ziemi bierze się i z wiary.
Nie wiedziałeś, dlaczego w dożynkowej gali
Przed bochnem powszedniego nisko się kłaniali…
Ty kupiłeś go w sklepie. Pachnący i ciepły.
Niech ci przebaczy czerstwy, rzucony na śmietnik.